Piłka nożna to sport, który generuje wielkie emocje. W przypadku meczu między Legią Warszawa, a Steauą Bukareszt nie może to jednak dziwić. Kontrowersyjna decyzja sędziego ostatecznie przekreśliła szansę mistrzów Polski na awans do legendarnej Ligi Mistrzów. Spalony: był, czy nie był? Oto jest pytanie. Okazuje się, że nikt (poza sędzią) nie potrafi na nie jednoznacznie odpowiedzieć. Marcin Dobosz, dziennikarz Przeglądu Sportowego stwierdził, że pomimo słabej gry Legii, koniec końców klub wygrał 3:2 – publicysta uważa, że spalonego nie było. Podobnego zdania jest również dziennikarz Adam Dawidziuk, który sugeruje arbitrowi zakup okularów.
Opinie ekspertów
Słowa międzynarodowego sędziego sportowego, Rafała Rostowskiego, także nie rozwiewają wątpliwości:
– W telewizji wyglądało to być może na wątpliwą decyzję, ale było tak tylko dlatego, że kamera telewizyjna nie była ustawiona w linii spalonego. A spalony był. Niewielki, ale jednak dość wyraźny – mówi Rostkowski.
– W momencie oddawania strzału przez Koseckiego Kucharczyk był na minimalnej pozycji spalonej. W chwili, kiedy bramkarz odbił piłkę w jego kierunku, legionista odniósł z tej pozycji spalonej korzyść – komentuje arbiter.
Cóż, komentatorzy wciąż nie są jednomyślni w tej sprawie. Kibice Legii czują się pokrzywdzeni, ponieważ awans to wymarzonej przez wszystkich Ligi Mistrzów był na wyciągnięcie ręki. Nie pozostaje jednak nic innego jak cierpliwie czekać, aż na boiskach piłkarskich na dobre zacznie działać system VAR.